Szczerze powiem, że ja z tego akurat dnia nic godnego uwagi sobie przypomnieć nie mogłem, a że Majox musi sobie jakoś zapełnić czas przeznaczony na pisanie magisterki... Oddajmy mu głos:
Przerywając opisem ciszę
Piąty dzień opiszę
Więc siódma rano pora wstawania
Więc ósma rano pora nakurwiania
Rym tak prosty i oczywisty
(Ułatwia mi nawiązkę do wiatru)
Gdyż wiatr był porwisty
Wiał w plecy ułatwiając drogę
Wiał w plecy mówiąc, że mogę
Lekko płynnie przez Ptuj , przez Słoweńską Bystrzycę
Lekko płynnie z wiatrem jechaliśmy, podziwiając okolicę
Nocleg mieliśmy na polach chmielu
Tym samym kończę wstęp wierszem, dla Tych niewielu
Most nad Drawą
© ProjektKamczatka
Tak, drodzy czytelnicy, ten wiersz powstał na potrzeby chwili, żeby zwiększyć oglądalność.
Zapraszam na gościnny opis piątego dnia już nie wierszem
Jednak żeby podbić oglądalność, wrócę do niego jeszcze.
Opis:
Po przekroczeniu granicy węgiersko-słoweńskiej zobaczyliśmy dobre drogi i dobre ich oznaczenie. Jedyny problem jaki mieliśmy to brak mapy. Z pomocą przyszedł punkt informacyjny, w którym dostaliśmy mapę Słowenii za darmo, wypełniając krótką ankietę turystyczną.
Slovenija
© ProjektKamczatka
Tym sposobem nie pytając o drogę dojechaliśmy do miasta, które z całą pewnością zasługuje na uwagę, do Sloveńskiej Bistricy. Być może na odbiór wizualny miasta wpłynęła radość płynąca z wiatru w plecy, być może architektura tego miasta.
Sloveńska Bistrica
© ProjektKamczatka
Słowo wyjaśnienia:
W zasadzie to nie jest tak, że jak dwóch gości „nakurwia” (słowo klucz) rowerem, bo ma wyznaczony termin lotu, to nie zwraca uwagi na piękno urbanistyczne miasta. Owszem, zwraca. Widzieliśmy największą atrakcję tego dnia – Zamek w Slovenskiej Bistricy. Zjedliśmy też pizzę w pobliskiej piekarni za 1 euro, oczywiście pod sklepem, oglądając zabytki.
Rzeczony zamek
© ProjektKamczatka
Dawno się w lustrze nie widzieliśmy...
© ProjektKamczatka
Z pełną powagą mogę powiedzieć, że warunki pogodowe wpływają na percepcję odbierania zabytków i przyrody. Nie dalej jak dzień później w innym pięknym mieście – Postojnej zatrzymaliśmy się jedynie na stacji benzynowej, gdyż tylko tam był dach, który chronił od deszczu.
Ile pięknych wrażeń z tego miasta mogłoby zostać w naszych głowach
Jednak padał deszcz, w umysłach pozostała tylko stacja benzynowa…
Wracając do piątego dnia, do opisania zostało Celje, jednak z przyczyn, iż piszę to po długim czasie, nie pamiętam co to za miasto. Gogle grafika podpowiada, że jest tam bardzo ładnie, jednak z uwagi, że szukaliśmy noclegu i było też już ciemno nie zanotowaliśmy tego faktu w naszych umysłach. Pamiętam z tego dnia stodołę, w której mieliśmy spać, jednak Marcin swoim trzeźwym umysłem zauważył, że ta stodoła jest koło gospodarstwa, a pozostawione traktory (z kabinami które świetnie nadawały się do spania) są własnością lokatorów tego gospodarstwa i mogłoby im się nie spodobać.
Pomysł hardkorowy skrajnie
Jeden w traktorze, drugi w kombajnie <poważna mina>
Pojechaliśmy dalej, choć ja już bez świateł, bo spaliłem wszystkie żarówki (mieliśmy dużą prędkość i dynamo ZZRowskie przekazywało zbyt duże napięcie na chińskie żarówki, które się szybko spalały <poważna mina>)
Nocleg kilka kilometrów za Celje to pole chmielowe, które odgradzało nas od drogi. Na całej trasie nie mieliśmy żadnych zagrożeń życia, jednak lokacja baz na koniec dnia zawsze była czymś niezwykłym, szukaliśmy najlepszych miejsc i choć przychodziły do głowy pomysły spania w traktorach <dobra, to mój pomysł> to z perspektywy czasu każda założona baza była w 100% trafiona, położona jak najbardziej w strategicznym miejscu.
Pole jak znalazł
© ProjektKamczatka
Tutaj zdradzę rąbka tajemnicy z przyszłych dni:
Nawet lokacja bazy koło francuskich hiphopowców na plaży, którzy mieli głośne radio i grilla okazała się nad wyraz bardzo strategiczna:
- po pierwsze primo francuski hip hop jest niezrozumiały dla umysłu a przyjemny dla ucha
- po drugie primo kiełbaski od francuskich hiphopowców smakują wybornie <tak, wzruszyłem się>
I choć czasem piszę rzeczy poważne w sposób niepoważny zatracając powagę chwili to ta chwila jest na tyle wzruszająca, że zakończę tym wywodem o dobroci francuskiej sceny hiphopowej słowem:
„Merci” – tyle byliśmy w stanie wyksztusić z siebie gdy francuzi przyszli do nas z podarunkiem.
Dziękujemy!