Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:233.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:07:26
Średnia prędkość:27.12 km/h
Maksymalna prędkość:51.00 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:58.40 km i 3h 43m
Więcej statystyk

Kierunek Santiago, dzień 3: Węgry.

Wtorek, 26 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
(11 sierpnia 2010)
Byle do Węgier. Bo to już niby daleko będziemy. Od miejsca noclegu do granicy zostało jakieś 70 km, następne kilkanaście do Gyoru, jedynego większego miasta jakie mieliśmy mijać. Niedługo po wyruszeniu mijaliśmy kozę, która to spokojnie się pasła zaraz przy drodze.
- A gdyby tak ją wydoić?
- Serio mówisz?
- Nie. Chociaż kozim mlekiem bym pewnie nie pogardził…
- No więc może jednak?..
Zanim do czegokolwiek doszło, z chatki obok wyszła stara babuszka i po nawiązaniu krótkiej rozmowy powiedziała że z dojenia nici, bo koza jest stara. A poza tym, to to cap jest. Dobrze, że wyszło jak wyszło…

Koza, która okazała się być starym capem. © ProjektKamczatka


Przed południem byliśmy już nad Dunajem.

Dunaj. Czysty to on nie jest. © ProjektKamczatka

Madziar Koztarcośtam © ProjektKamczatka


Przez Węgry jedzie się trochę dziwnie. Już na wstępie, tuż za granicą, na jedynej drodze prowadzącej do Gyoru stoi sobie zakaz jazdy rowerem. Gdyby ktoś chciał się do niego zastosować , musiałby nadłożyć ok. 90 kilometrów- genialne w swojej prostocie. Samo miasto nie jest najlepiej oznaczone. Na szczęście jeden z autochtonów postanowił pokazać nam drogę i przez całe miasto jechał z nami na składaku, tylko po to, żeby powiedzieć na koniec „noo, to jedźcie tutaj” i się wrócić. Miło. I nawet nie chciał pieniędzy.
Żeby nie nadkładać zbyt dużo kilometrów, trzeba też często decydować się na lokalne drogi, a te też nadmiarem oznaczeń nie grzeszą. W dodatku, czasami aby przejechać z jednej wiochy do drugiej , oddalonych od siebie o może 5 km, trzeba zrobić spore kółko bo tak akurat prowadzi droga. Staraliśmy się temu zaradzić wyszukując skróty na gpsie. Kończyło się to tak:

Typowy węgierski skrót © ProjektKamczatka

Tośmy skrócili © ProjektKamczatka


Wieczorem znów udało się nam zakotwiczyć pod kościołem – miejsce zasłonięte od ulicy, więc ryzyko wizyty policji zdecydowanie mniejsze. I nawet kran był.

Przed noclegiem © ProjektKamczatka

.

Czwartek, 21 kwietnia 2011 · Komentarze(0)
Kręcimy jak trzeba.

Przetarcie szlaku.

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
Trasa: Kęty, Oświęcim, Imielin, Mysłowice, Sosnowiec. I nazad.
Z brzozą. Na hałdzie. © ProjektKamczatka

Bez brzozy na hałdzie. © ProjektKamczatka

Innowacja w budownictwie - nowoczesny balkon (Imielin) © ProjektKamczatka



Jak dobrze pójdzie, jutro pojawi się cześć trzecia wyprawy do Santiago. Tradycyjnie nic nie obiecuję. :]

Kierunek Santiago, dzień 2

Piątek, 15 kwietnia 2011 · Komentarze(3)
(10 sierpnia 2010, dystans ok 145 km)
Na Słowacji, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych krajów, przez które później jechaliśmy, nie ma większego problemu z tym, żeby znaleźć otwarty sklep już o 6 rano. Wstaliśmy więc wcześnie wypoczęci po noclegu pod kościołem i po szybkim śniadaniu przeszliśmy do codziennego gwoździa programu, czyli jazdy. Plan był taki, żeby wieczorem znaleźć się gdzieś blisko granicy węgierskiej, najlepiej jakby jeszcze było nad wodą. Wzięliśmy więc na cel Šoporňę - wizja namiotu rozbitego nad jeziorem przekonała nas do tego, żeby nawet pominąć Bratysławę. Do tego droga prowadzi cały czas równolegle do autostrady, co zwiastuje niewielki ruch. Po godz. 10 mijaliśmy patrol drogówki, który coś tam sobie do nas pokrzykiwał, a co można było odebrać za dopingowanie do szybszej jazdy. Niestety, okazało się, że jednak chodzi o to żebyśmy zjechali na pobocze na uroczą pogawędkę z mundurowymi:

- Gdzie je prilba?
- My z Polski.
- No ale gdzie prilba jest?
(cholera, nie działa…)
- Jakie co?
- Kupujete prilbe w mesteczku 20 km wcześniej, albo mandat.
- A nie możemy kupić w miasteczku 20 km dalej?
- To mandat.
(taaaa, jasne.)
- Dobrze, wracamy i kupimy, Panie Władzo.

Tym sposobem dowiedzieliśmy się, że na Słowacji istnieje obowiązek jazdy w kasku poza terenem zabudowanym. Koszt kasku dla jednej osoby to jednak ok: 60 litrów wody pitnej, tygodniowego zapasu tuńczyka albo kilograma mozzarelli. Zawróciliśmy się więc tylko po to, żeby 100 metrów wcześniej skręcić w drogę boczną i patrol objechać – tam też trafiliśmy na fajną rzeczkę, a że robiło się ciepło, to:
Treść zdjęcia dostępna tylko dla użytkowników +18 © ProjektKamczatka

Koło 13 zrobiliśmy się głodni i urządziliśmy małe „ Gotuj z Tesco”. 40 minut w sklepie, 15 minut nad palnikiem na chodniku nieopodal i oto jakie frykasy można przyrządzić:
Obiad -smakuje tak jak wygląda. © ProjektKamczatka

Koncentracja... © ProjektKamczatka

Najedzeni, kuszeni wciąż wizją postoju nad jeziorem ruszyliśmy dalej. Po drodze natrafiliśmy jeszcze na stary samolot stojący tuż przy drodze i był to pierwszy raz na tej trasie, kiedy można było pomyśleć „U nas w Polsce żule na pewno znaleźliby sposób, żeby to jakoś zezłomować.”
Gdyby to zezłomować, nie trzeba by jeść wg. gotuj z Tesco © ProjektKamczatka

Back to the 70's © ProjektKamczatka

Pod wieczór, kiedy już niesieni wizją wykąpania się w jeziorze zdążyliśmy do niego przed zachodem słońca, okazało się że woda jest tak brudna, że o wchodzeniu można zapomnieć - a siedzieć nad nim też nie ma co, bo komarów było tyle, że trzeba by mieć kostium pszczelarza. Life is brutal..

Vodná nádrž Kráľová © ProjektKamczatka

Odbiór.

Piątek, 15 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Nadszedł ten dzień, w którym ze starego Favorita vel. Oscara została mi tylko korba. Nowy rower chyba po raz pierwszy jest dokładnie taki, o jaki mi chodziło. Mam nadzieję, że tak też będzie jeżdził. Poznajcie Shannon:
A.S. zanim go ubrudzę. © ProjektKamczatka


Trasa króciutka, bo lało okrutnie, więc przejechałem tylko z serwisu do domu. Chrzest bojowy najwcześniej w środę. Dziś było tak:

Byle szybciej... © ProjektKamczatka

Kierunek Santiago, dzień 1: My z Polski.

Piątek, 8 kwietnia 2011 · Komentarze(8)
(09. Sierpień 2010, ok 125 km)
Oskar is dead, już od dawna. Parę dni temu rower, który po wyprawie czekał spokojnie w garażu na remont i lepsze jutro, został w końcu zawieziony do serwisu, gdzie okazało się, że trasę do Hiszpanii przypłacił życiem - pęknięta rama. Miała prawo, 40 lat na karku.. Mimo wszystko, piękny koniec jej żywota. Trzeba poskładać coś nowego. :| To taka mała dygresja, a teraz już do rzeczy. Wyjazd, który planowo miał nastąpić wcześnie rano, przeciągnął się do godzin okołopołudniowych ze względu na czasochłonne załatwianie europejskiej karty zdrowia - tak na wszelki wypadek. Jako, że trasa była planowana z jednodniowym wyprzedzeniem, do prawie samego końca nie wiedzieliśmy czy pojedziemy przez Czechy czy Słowację. Wybór padł ostatecznie na tę drugą trasę, trochę ze względu na mniejszą ilość gór po drodze (płaskie Węgry), trochę ze względu na spodziewane wysokie ceny prowiantu w Austrii. :) Po przekroczeniu granicy można już było poczuć klimat trasy.
Zaczęło się © ProjektKamczatka

Niestety, pod wieczór, kiedy minęliśmy już Zilinę, zaczęło lekko kropić, postanowiliśmy więc znaleźć miejsce na nocleg. Byliśmy przygotowani na spanie absolutnie gdziekolwiek, byle w ciszy i spokoju, mając w zanadrzu podręczny Hilton, tj. stary, wysłużony namiot. Skoro jednak zaczynało padać, niespecjalnie chciało się ten namiot rozkładać, a że akurat napatoczyliśmy się w okolicy Bytcy nad Vahom na kościółek, który był położony kawałek od szosy, kawałek od wioski, stał pusty, miał też wzdłuż ścian coś co przypominało loże do spania, zapadła szybka decyzja że kładziemy karimaty na beton i można iść spać.
Nocleg w lożach pod kościołem. © ProjektKamczatka

Po około 2-3 godzinach spokojnego snu zostaliśmy nagle zbudzeni przez panów policjantów, którzy podjechali sobie sprawdzic co jest grane. Zanim jednak zdążyłem sie zorientowac, po co reflektory świecą nam prosto w twarz i ktoś mówi do nas coś, niezbyt wiadomo co, Majox spokojnie wytłumaczył, że "My z Polski", po czym patrol odwrócił się, wsiadł do radiowozu i odjechał bez słowa. Można? Można.