Kierunek Santiago, dzień 2
Piątek, 15 kwietnia 2011
· Komentarze(3)
Kategoria -> Santiago de Compostela
(10 sierpnia 2010, dystans ok 145 km)
Na Słowacji, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych krajów, przez które później jechaliśmy, nie ma większego problemu z tym, żeby znaleźć otwarty sklep już o 6 rano. Wstaliśmy więc wcześnie wypoczęci po noclegu pod kościołem i po szybkim śniadaniu przeszliśmy do codziennego gwoździa programu, czyli jazdy. Plan był taki, żeby wieczorem znaleźć się gdzieś blisko granicy węgierskiej, najlepiej jakby jeszcze było nad wodą. Wzięliśmy więc na cel Šoporňę - wizja namiotu rozbitego nad jeziorem przekonała nas do tego, żeby nawet pominąć Bratysławę. Do tego droga prowadzi cały czas równolegle do autostrady, co zwiastuje niewielki ruch. Po godz. 10 mijaliśmy patrol drogówki, który coś tam sobie do nas pokrzykiwał, a co można było odebrać za dopingowanie do szybszej jazdy. Niestety, okazało się, że jednak chodzi o to żebyśmy zjechali na pobocze na uroczą pogawędkę z mundurowymi:
- Gdzie je prilba?
- My z Polski.
- No ale gdzie prilba jest?
(cholera, nie działa…)
- Jakie co?
- Kupujete prilbe w mesteczku 20 km wcześniej, albo mandat.
- A nie możemy kupić w miasteczku 20 km dalej?
- To mandat.
(taaaa, jasne.)
- Dobrze, wracamy i kupimy, Panie Władzo.
Tym sposobem dowiedzieliśmy się, że na Słowacji istnieje obowiązek jazdy w kasku poza terenem zabudowanym. Koszt kasku dla jednej osoby to jednak ok: 60 litrów wody pitnej, tygodniowego zapasu tuńczyka albo kilograma mozzarelli. Zawróciliśmy się więc tylko po to, żeby 100 metrów wcześniej skręcić w drogę boczną i patrol objechać – tam też trafiliśmy na fajną rzeczkę, a że robiło się ciepło, to:
Koło 13 zrobiliśmy się głodni i urządziliśmy małe „ Gotuj z Tesco”. 40 minut w sklepie, 15 minut nad palnikiem na chodniku nieopodal i oto jakie frykasy można przyrządzić:
Najedzeni, kuszeni wciąż wizją postoju nad jeziorem ruszyliśmy dalej. Po drodze natrafiliśmy jeszcze na stary samolot stojący tuż przy drodze i był to pierwszy raz na tej trasie, kiedy można było pomyśleć „U nas w Polsce żule na pewno znaleźliby sposób, żeby to jakoś zezłomować.”
Pod wieczór, kiedy już niesieni wizją wykąpania się w jeziorze zdążyliśmy do niego przed zachodem słońca, okazało się że woda jest tak brudna, że o wchodzeniu można zapomnieć - a siedzieć nad nim też nie ma co, bo komarów było tyle, że trzeba by mieć kostium pszczelarza. Life is brutal..
Na Słowacji, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych krajów, przez które później jechaliśmy, nie ma większego problemu z tym, żeby znaleźć otwarty sklep już o 6 rano. Wstaliśmy więc wcześnie wypoczęci po noclegu pod kościołem i po szybkim śniadaniu przeszliśmy do codziennego gwoździa programu, czyli jazdy. Plan był taki, żeby wieczorem znaleźć się gdzieś blisko granicy węgierskiej, najlepiej jakby jeszcze było nad wodą. Wzięliśmy więc na cel Šoporňę - wizja namiotu rozbitego nad jeziorem przekonała nas do tego, żeby nawet pominąć Bratysławę. Do tego droga prowadzi cały czas równolegle do autostrady, co zwiastuje niewielki ruch. Po godz. 10 mijaliśmy patrol drogówki, który coś tam sobie do nas pokrzykiwał, a co można było odebrać za dopingowanie do szybszej jazdy. Niestety, okazało się, że jednak chodzi o to żebyśmy zjechali na pobocze na uroczą pogawędkę z mundurowymi:
- Gdzie je prilba?
- My z Polski.
- No ale gdzie prilba jest?
(cholera, nie działa…)
- Jakie co?
- Kupujete prilbe w mesteczku 20 km wcześniej, albo mandat.
- A nie możemy kupić w miasteczku 20 km dalej?
- To mandat.
(taaaa, jasne.)
- Dobrze, wracamy i kupimy, Panie Władzo.
Tym sposobem dowiedzieliśmy się, że na Słowacji istnieje obowiązek jazdy w kasku poza terenem zabudowanym. Koszt kasku dla jednej osoby to jednak ok: 60 litrów wody pitnej, tygodniowego zapasu tuńczyka albo kilograma mozzarelli. Zawróciliśmy się więc tylko po to, żeby 100 metrów wcześniej skręcić w drogę boczną i patrol objechać – tam też trafiliśmy na fajną rzeczkę, a że robiło się ciepło, to:
Treść zdjęcia dostępna tylko dla użytkowników +18© ProjektKamczatka
Koło 13 zrobiliśmy się głodni i urządziliśmy małe „ Gotuj z Tesco”. 40 minut w sklepie, 15 minut nad palnikiem na chodniku nieopodal i oto jakie frykasy można przyrządzić:
Obiad -smakuje tak jak wygląda.© ProjektKamczatka
Koncentracja...© ProjektKamczatka
Najedzeni, kuszeni wciąż wizją postoju nad jeziorem ruszyliśmy dalej. Po drodze natrafiliśmy jeszcze na stary samolot stojący tuż przy drodze i był to pierwszy raz na tej trasie, kiedy można było pomyśleć „U nas w Polsce żule na pewno znaleźliby sposób, żeby to jakoś zezłomować.”
Gdyby to zezłomować, nie trzeba by jeść wg. gotuj z Tesco© ProjektKamczatka
Back to the 70's© ProjektKamczatka
Pod wieczór, kiedy już niesieni wizją wykąpania się w jeziorze zdążyliśmy do niego przed zachodem słońca, okazało się że woda jest tak brudna, że o wchodzeniu można zapomnieć - a siedzieć nad nim też nie ma co, bo komarów było tyle, że trzeba by mieć kostium pszczelarza. Life is brutal..
Vodná nádrž Kráľová© ProjektKamczatka